Rok temu, tuż przed świętami i Sylwestrem udało się po długich poszukiwaniach uratować tą małą, dziką wiedźmę, która jakimś cudem radziła sobie minimum ponad 2 tygodnie sama w mrozy i w zaspach. Hardkorowa wiewiórka, zwana Moroszką, od małej, silnej i mrozoodpornej roślinki o rudych owocach, okazała się wyjątkowo lubić ciepło. Kojarzy jej się z bezpieczeństwem. Niezależne, butne i szalone diabelskie nasienie, miniaturowe, skośnookie dingo,
o niewinnym wyglądzie, który może zmylić.
Sporo osób pamięta, ile wysiłku pochłonęły próby znalezienia jej po pierwszym sygnale o tym, że znajduje się na polach naszych dzikusów zwanych Klanem Rosołków. Przez 2,5 tygodnia trwały poszukiwania w zaspach, piechotą, na nartach. Kontaktowaliśmy się z osobami, które mieszkały w pobliżu. Przeczesywaliśmy grupy na fb, szukając wszelkich informacji. Znaleźliśmy ślady grupy psów, więc naszykowaliśmy się na poważniejszą akcję. Załatwiliśmy kojec, zamontowaliśmy przy norze i na psich ścieżkach fotopułapki. Ale mróz, zaspy, upływ czasu powodował, że traciliśmy nadzieję, bo ile może w takich warunkach przetrwać szczenię, które z jakiegoś powodu zostało samo i próbuje przetrwać, kradnąc psom z podwórek jedzenie. Z przerażeniem myśleliśmy o zbliżającym się Sylwestrze i wystrzałach. Ale stał się cud, zauważył ją dobry człowiek i pomógł nam ją zabezpieczyć. W czasie Sylwestra ktoś wrzucił petardę do nory, gdzie zostawialiśmy jedzenie dla reszty psów. Nowe ślady psich łap już się nie pojawiły.
Od tego czasu zdarzyło się u nas wiele. Wesna objęła Moroszkę wspaniałą opieką od pierwszej chwili, gdy się spotkały. Cudownie się na to patrzyło. Troszkę czasu zajęło oswajanie małej, szczególnie z dotykiem. Początkowo mieliśmy w domu pomykające po kątach i za meblami, dzikie stworzonko. A wymagało ono leczenia. Słodkie szczenię, które nie reagowało na nas zbyt pozytywnie, a na psy zdcydowanie tak, to z nimi tworzyło więzi. Szybko wyszło, że Moroszka kombinatorka, szukająca możliwości ucieczki przez ogrodzenie, chodząca własnymi ścieżkami, ciągle mówiąca "zaraz" i znajdująca posiłek dokładnie wszędzie.
Gandalf wziął udział w wychowaniu Moroszki. Wkrótce jednak zaczął ciężko chorować, wymagał opieki. Suki, bardzo do niego przywiązane, były przy nim cały czas. Pilnowały, chroniły, próbowały pomagać. Aż do końca. Wesna przeżywała wielki stres, a Moroszka stała się dla niej wsparciem. Pomagała rozładowywać napięcie, była mediatorem
w interakcjach z innymi psami, od których Wesna wolała stronić. Poznała dwie siostry Wesny, które przyjęły ją do rodziny Rosołków. :) Zaczęła też wkraczać powoli do pracy z psami, niewielkimi, lękliwymi, półdzikimi, gdzie spisała się na medal. Odbyła ileś podróży po Polsce, poznała ośrodki, w których odbywają się warsztaty i naszych przyjaciół. Dołączył też do nas niespodziewanie kolejny pies - syberian husky, który również potrzebował pomocy. Otwarł nowy rozdział w naszym życiu z psami. Choć początki nie były łatwe, bo i w bardzo trudnym dla nas czasie, obecnie psy mają super relacje, bardzo się wspierają. Myślę, że jest tym brakującym ogniwem, które miało scalić grupę naszych psów, pozwolić na nowy układ ról i wzmocnienie siły nas wszystkich - psów, ale i ludzi.